Trzecią rzeczą, która zwróciła moja uwagę w Madrycie było Muzeum Szynki. Nieświadomy powagi miejsca wkraczam doń z zaciekawieniem i w jednej chwili znajduje się w przedziwnym świecie podrobów. Otoczeni świnskimi nogami wraz z kopytami prztroczonymi do sufitu stajemy przy barze. Ładna ekspozycja myślę. Nie jestem jeszcze świadomy tego, ze zaraz własnie tej ekspozycji uszczuplimy zasób. Przy pomocy Ewy zamawiam "dos cervezas i bocadillo con jamon". Niesamowite! Zwykła kanapka, naturalne masło i prawdziwa szynka biją na głowę połowę San Franowego seafoodu, którym do tej pory zyłem. Potęga smaku - pochwała prostoty. Nie tylko smak jest tutaj naturalny...
Usmiechy sprzedawcow tak samo jak ich grymasy też nie są ani sztuczne ani pudrowane... Rzucanie resztek na podłogę i palenie papierosów przy barze należą do normalnych obyczajów a cały kulinarny Madryt ze swoim kolorytem zasługuje na tyle uwagi, ile ja mu na stronie espa nie jestem w stanie poswiecic. A więc tak własnie jest - zachwyca mnie szynka i chleb!
El Museo de Jamon
Dla jamon mozna umrzec :))))
OdpowiedzUsuńA ktora to Kasia gotowa za szyneczkie zginac?!
OdpowiedzUsuńERRRRRR :D
OdpowiedzUsuńAJJJJJJJ :D
OdpowiedzUsuń